niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział 1


       Draco Malfoy leżał na kanapie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wakacje się kończyły, a on dalej nie wiedział, co się stało z jego życiem. Nie mógł uwierzyć, że Voldemort, niezwyciężony czarnoksiężnik, został pokonany. Cieszył się, że skończyło się to piekło. Jeszcze kilka miesięcy temu żył w stresie, bojąc się o siebie i matkę. Na ojcu już dawno mu nie zależało, był potworem.                       Dracon jak na razie propozycji pracy nie miał, bo kto chciałby niedokształconego byłego Śmierciożercę, szkoła, z tego, co wiedział, była zniszczona, więc szans na dalszą naukę raczej nie było, natomiast jego rodzinna skrytka w banku Gringotta nie była już tak okazale wyposażona.
Po wojnie Malfoy'owie, jak zresztą wiele rodzin Śmierciożerskich, musieli wypłacić niemałą sumę pieniędzy na naprawienie szkód wyrządzonych przez popleczników Czarnego Pana.
Ojciec, który był jedynym źródłem utrzymania rodziny Dracona, został zamknięty w Azkabanie,
a Narcyza do pracy niezbyt się garnęła. Nastały ciężkie czasy, a on, jako młody mężczyzna zaczął zadawać sobie pytanie; co dalej. Nie miał pracy, nie miał żony, ani nawet dziewczyny, podczas gdy większość jego znajomych miało już swoją wybrankę. Został tylko on.                                                        Nagle rozmyślania chłopaka przerwał głos matki, schodzącej własnie ze schodów:

 - Draco, sowa przyniosła dla ciebie list - powiedziała i podała synowi białą kopertę.

Były Ślizgon rozdarł ją i szybko przeczytał wyjętą ze środka karteczkę. Dotychczas zimne oczy, zabłysnęły.

"No to wracamy do Hogwartu" - pomyślał, a na jego ponurej twarzy pojawił się delikatny, ledwie dostrzegalny, lecz szczery uśmiech.


***


     Hermiona właśnie siedziała, pisząc list do profesor McGonagall. Zeszłego dnia przeprowadziła ze swoimi przyjaciółmi niezbyt przyjemną rozmowę na temat powrotu do szkoły. Nie zgodzili się, co zraniło ją bardzo, jednak nie chciała im tego pokazać. Podjęła decyzję, że ukończy Hogwart, choćby nawet miała od nowa szukać sobie przyjaciół. Było to dla niej trudne, ale wiedziała, iż tak musi być.
     Gdy skończyła pisać wiadomość, przypięła ją do nóżki swojej, nabytej na początku wakacji, pięknej białej sowy - Śnieżynki. Rok szkolny miał się zacząć za dwa dni, a Hermiona decyzję o powrocie podjęła w ostatniej chwili. Czuła jednak, że dobrze wybrała.


***


   Był pierwszy września. Jak co roku, szczęśliwi i mniej szczęśliwi uczniowie wraz z rodzinami czekali na pociąg, na peronie 9 i 3/4. Była jednak jedna, drobna różnica - było ich znacznie mniej niż rok wcześniej. "Wyginęli na wojnie", można by żartobliwie powiedzieć, jednak w dosłownym znaczeniu tego powiedzenia nie było nic śmiesznego. Wojna zabrała wiele osób i pozostawiła trwały ślad w historii. Odbiła swoje piętno na życiu czarodziejów, zmieniając je na gorsze.
   Wojna jednak minęła i trzeba było cieszyć się wolnością, nie pogrążać się w bólu oraz rozpamiętywać przyjaciół, których i tak już nigdy się nie zobaczy. Trzeba było podnieść się, wstać
i ruszyć przez życie, tak, jak to uczyniła Hermiona. Harry, Ron i Ginny nie byli tak silni jak ona, nie byli jeszcze gotowi, jednak wciąż miała nadzieję na to, że otrząsną się.  Uświadomią sobie, iż trzeba iść do przodu, pokonywać przeszkody, bo przecież nie można stać w miejscu.
  Szła samotnie, mijając osoby, których nie znała. Małe dzieci, przytulające się do rodziców, płaczące oraz ich starsze rodzeństwo, pierwszoroczniaków, zapewniających matki, że poradzą sobie i będą pisać, najlepiej codziennie. Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że kłamią, znała to. Rodzice tacy byli. Jej rodzice także. Tak bardzo za nimi  tęskniła... Nie mogła teraz się rozpłakać, rozpamiętywać.

"Hermiono, ten rok będzie wyjątkowy" - pocieszyła się i uniosła dumnie głowę do góry.

  Wtedy zobaczyła znajome twarze osób, których jednak nie miała ochoty spotykać. Nie spodziewała się tego, bo, kto by pomyślał, żeby przyjmować do Hogwartu byłych Śmierciożerców, którzy byli w dużej mierze odpowiedzialni za to, co stało się ze szkołą. To było niedorzeczne!
Stała przed nią, w odległości kilku metrów, jak gdyby nigdy nic, cała świta Slytherinu.
Pansy Parkinson, Daphne i Astoria Greengrass, Teodor Nott, Blaise Zabini i, co najgorsze, Draco Malfoy - jej najwięksi wrogowie, którzy, niestety, właśnie ją zauważyli.


***

 - Patrzcie, szlama! - zauważyła niezwykle elokwantnie Pansy Parkinson.

Wtem wszyscy odwrócili się w stronę niewinnej dziewczyny, stojącej naprzeciwko ze spuszczoną głową. Chyba usłyszała wrzask Pansy.

"Ta szlama jest jeszcze brzydsza niż wcześniej"- pomyślał Draco. Rzczywiście, Hermiona nie wyglądała najlepiej. Jej gęste włosy były strasznie napuszone, tworzyły jakby stos siana na jej głowie. Twarz smutna, oczy bez blasku oraz poszarzała skóra również nie dodawały jej uroku. Ubrania, jak zwykle, byle jakie, co zresztą nie było żądną nowością. Stoczyła się, ale czy coś w tym dziwnego? Tak działała wojna.
  Draco ruszył w stronę Gryfonki, żeby trochę się z niej ponabijać, a za nim cała jego zgraja.
Stanęli przed biedną dziewczyną, zdaną tylko na siebie. Nie była pewna, czy jest gotowa do walki, ale wiedziała, iż musi walczyć.

- Cześć, szlamciu - zapiszczała z udawaną radością Parkinson. - Dobrze cię widzieć! Jak tam u ciebie i twoich szlamowatych rodziców?

Hermiona stanęła jakby była wmurowana w ziemię. Skąd głupia Parkinson mogła wiedzieć o tym, że jej rodzice są daleko, daleko w Australii i prawdopodobnie nigdy już ich nie zobaczy? Gryfonka podniosła dumnie głowę do góry i popatrzyła Pansy w oczy.

- Parkinson, a jak tam u twojego mózgu? Znalazłaś go już, czy jeszcze szukasz? Nie? Bo go nie ma! Przynajmniej na odnalezienie moich rodziców jest jeszcze jakaś szansa, ale na twój mózg -  niestety nie - powiedziała, odwróciła się szybko i odeszła.

Kiedy do Pansy doszło, że dziewczyna ją obraziła, już chciała rzucić się na oddalającą się Gryfonkę, lecz Blaise Zabini ją zatrzymał.

- Parkinson, czekaj. Chyba nie chcesz mieć szlabanu już pierwszego dnia szkoły? - zapytał.

Ślizgonka coś odpowiedziała, ale Draco już ich nie słuchał. Jako uważny obserwator i inteligentna osoba wydedukował, że z rodzicami Granger jest coś nie tak. Zostawili ją czy coś w tym stylu. Nie może ich znaleźć. No to miał na nią przysłowiowego "haka".

- Chodźcie, idioci. Pociąg nam odjedzie - powiedział zadowolony z siebie, poznał czuły punkt swojego wroga.

 Wspomniani wyżej idioci popatrzyli na niego, a potem w stronę torów. Zobaczyli czerwoną lokomotywę Ekspresu Hogwart i pognali w jego kierunku jak poparzeni, a właściwie poparzone, aby wepchnąć się jako pierwsze i zająć dobre miejsca. Teodor oraz Zabini razem z Malfoy'em przyglądali się z politowaniem dziewczynom. Przecież i tak nikt nie zająłby ich przedziału, ponieważ wszyscy Ślizgoni mieli do nich szacunek, byli swojego rodzaju elitą. Ale nie, one wolały się przepychać...

- Idiotki -  szepnął Teodor, a przyjaciele zgodnie pokiwali głową.
   

***


  Hermiona wparowała do pociągu, by zająć jakieś przyzwoite miejsce. Była z siebie bardzo dumna, że tak przygadała Parkinson. Jak się odwracała, nie widziała złości w jej oczach, ale wiedziała, iż musi minąć kilka sekund, zanim coś dotrze do tej mało rozgarniętej Ślizgonki. Wolała się oddalić, zanim ta rzuci się na nią ze swoimi długimi, pomalowanymi na różowo szponami.
  Gryfonka rozglądała się po przedziałach, aż w końcu w jednym z nich zobaczyła Neville'a. Ucieszyła się na widok dobrego kolegi z Gryffindoru, któremu nieraz pomagała.

- Hermiona! - krzyknął radośnie chłopak, gdy ją zobaczył. - Tak dawno cię nie widziałem.Opowiadaj, co tam u Harry'ego i Rona? A gdzie oni właściwie są? - zdziwił się, kiedy zauważył wreszcie ich nieobecność.

- Cześć, Neville. Chłopaków  nie  ma. Nie wrócili do Hogwartu - posmutniała.

- W sumie, nie dziwię im się. Mają ciepłe posadki w Ministerstwie. Dziwi mnie za to, dlaczego ty wróciłaś.

- Och, przecież wiesz, ja bym nie ukończyła szkoły? Nie przesadzajmy! - zaśmiała się. Humor jej wrócił. - Tęskniłam za Hogwartem. Cieszę się,
że wróciłam. I że ty też wróciłeś. Przynajmniej nie będę sama.

 I tak się właśnie zagadali. Jednak nagle, w samym środku dyskusji, do przedziału weszła mała, chyba dwunastoletnia dziewczynka.

 - Hemiona Granger? - zapytała dziarskim tonem. - Profesor McGonagall cię wzywa.

Gryfonka wstała i wyszła, zapewniając kolegę, że zaraz wróci.

- Co profesor McGonagall ode mnie chce? - zapytała zaciekwiona dziewczynkę, na co ta wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia, ale chyba to coś ważnego, bo kazała mi iść jeszcze po tego, zapomniałam jak mu tam, do Slytherinu.

- Ze Slytherinem może być ciężko. Mogę pójść z tobą, jeśli chcesz - zaproponowała Hermiona.

- Nie ma takiej potrzeby, już tam byłam. Są strasznie niemili! - wzburzyła.

- Oj, wiem, wiem. Zwłaszcza Malfoy i Parkinson! A właściwie, to jak masz na imię?

- Jestem Lily - podała rękę pannie Granger, a ona ją uścisnęła.

- Och, Lily! To... wyjątkowe imię - wzruszyła się Gryfonka, przypominając sobie mamę Harry'ego.

- Czy ja wiem... Takie średnie. Zwykłe imię dla zwykłej dziewczyny - wzruszyła ramionami i zamilkła, bo były już na miejscu.

- No, to już tu. Do zobaczenia, Hermiono! - pożegnała się.

- Cześć, Lily.


 Hermiona otworzyła drzwi od przedziału i weszła do środka.

- O, panna Granger już jest, możemy zaczynać - rzekła McGonagall, gdy ją zobaczyła.

 Dziewczyna usiadła na krześle obok nowej dyrektorki Hogwart i rozejrzała się. Zobaczyła, niestety, czego mogła się spodziewać po swoim "szczęściu", Draco Malfoy'a. Przeszło jej przez myśl, że profesorka pewnie widziała, jak jego banda ją obrażała i chce o tym pogadać, ale zdała sobie sprawę, że wtedy siedzieliby tu wszyscy razem, nie tylko sam Malfoy.

- A więc - zaczęła McGonagall, a Hermiona już chciała wtrącić, że nie zaczyna się zdania od
"A więc", ale na szczęście się powstrzymała - zebraliśmy się tutaj, aby omówić szczegóły pełnienia przez was funkcji prefektów naczelnych.


***

Tak, wiem, oczywiscie jak zawsze niezwykle oryginalny wątek prefektów naczelnych... Ale co poradzę, uwielbiam ten wątek i zawsze jak pojawia sie w jakimś opowiadaniu, ciesze sie jak głupia...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz